- Tak myœlałem. To wszystko. Tu masz pismo, wymarsz jutro, jeszcze przed œwitem.

- Tak myœlałem. To wszystko. Tu masz pismo, wymarsz jutro, jeszcze przed œwitem. Zerwała się z miejsca. - Tak, panie. Ja... dziękuję. Była już przy drzwiach, gdy powiedział: - Wywiąż się. Zrozumiała, że dano jej szansę. że nadsetnik nie chce, z jakichœ powodów, pisać raportu do Riny. szczególnie starannie i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. 2. L.S.a także.Rbit, ogromny bury kocur z rodzaju gadba, którego imię głoœne jest w całym Grombelardzie, przyjaciel i zastępca Basergora Kragdoba, króla gór i górskich rozbójników, leniwym truchtem pochłaniał mile. Miał do spełnienia szczególnie ważną misję - tak ważną, że nie mógł jej powierzyć żadnemu ze swoich podkomendnych. Musiał odszukać kryjówki trzech sporych miejscowych oddziałów, ocenić ich siłę i sposób, w jaki były dowodzone. Zakończona jakiœ pora temu wojskowa obława w znaczący sposób zmieniła układ sił w partiach Badoru. Rbit chciał przyswoić, kto tu teraz rządzi; od jakiegoœ okresu docierały doń rozmaite pogłoski i plotki... mimo powszechnemu mniemaniu dzikie górskie bandy, tłukące się po grombelardzkich wertepach, ujęte były w karby kategorie. Od niepamiętnych czasów zawsze istniał silniejszy od pozostałych wódz rozbójników, którego - przynajmniej nominalnie - wszystkie zespoły uznawały za swego przywódcę. Lecz przywództwo to sprawowane jest z niejednakową siłą. Ustna tradycja przekazywała imiona kilku zbójeckich hersztów, którzy rządzili w Ciężkich Górach żelazną ręką - lecz stu pozostałych na zawsze przepadło w mrokach niepamięci. mimo wszystko teraz, od kilku lat, Ciężkimi Górami władał człowiek używający przydomka Kragdob - co znaczyło: pan albo król. Niemal każdy zbójecki przywódca sięgał po to miano; prawie żaden nie potrafił zmusić podkomendnych, by ogólnie owego miana stosowali... Lecz tym razem nosił je człowiek będący legendą już za życia. Nikt nigdy nie rządził Górami tak zdecydowanie; nikt wczeœniej nie cieszył się tak powszechnym uznaniem i szacunkiem. Rbit pojawił się pod Badorem, by sprawdzić, czy władza jego przyjaciela nie doznała żadnego uszczerbku. Zdarzało się czasem, że jakaœ grupa zbytnio urosła w siłę; bywało, że dowódca tej zespoły zaczynał snuć dalekosiężne plany... Drobna plamka, zawieszona tuż pod niskimi chmurami, nie zwróciłaby zapewne niczyjej uwagi w żadnym kraju œwiata. Ale tutaj, w sercu Ciężkich Gór, ptaki były rzadkoœcią. Szczególnie, wielkie ptaki... Rbit przypadł do ziemi i znieruchomiał; bure futro szczególnie nieznacznie odcinało się barwą od okolicznych skał, zaœ doœć szeroki i niekrótki, niezbyt wypchany worek przymocowany do grzbietu, kojarzył się z nimi jeszcze bardziej... Rbit zobaczył sępa. Rozumny skrzydłak nie mógł mu poważnie zagrozić; sępy prawie nigdy nie atakowały wędrowców, obojętne: czworonożnych czy dwunożnych. Lecz dla tych drugich stanowiły œmiertelne zagrożenie - bo potrafiły się bronić. Dziwny kaprys Szerni sprawił, że mocy sępiego spojrzenia i głosu żaden człowiek nie potrafił się oprzeć. Z kotem rzecz wyglądała inaczej. Koci rozum, będący chyba nieudanym dziełem Pasm, nie pojmował istoty sił rządzących œwiatem. Nie czując Szerni, koty wręcz ostentacyjnie okazywały jej swą niechęć. Żaden kot nigdy nie został przyjęty przez Pasma - jest to niemożliwe. Ale owa dziwna ułomnoœć, niemożnoœć zrozumienia aspektów niekonkretnych, dawała czworonożnym rozumnym swoistą niezależnoœć i odpornoœć. Na armektańskiej Północnej Granicy, gdzie Szerń graniczyła z inną zawieszoną nad œwiatem potęgą, Alerem, ludzie trafiający pod obce niebo tracili panowanie nad sobą. Poczucie bycia nie na swoim miejscu jest tak dojmujące, że najdzielniejsi wojownicy upadali na duchu. Koty niczego zbliżonego nie czuły. Zaœ tutaj, w dżdżystej prowincji, zwanej czasem Krajem Chmur, nie mogła im zagrozić siła sępich oczu. Do zmagania się z kotem œcierwożerny skrzydłak miał tylko swoje szpony i dziób. Gdy na ziemi czekał wielki grombelardzki gadba - taki oręż mógł nie wystarczyć... Rbit nie miał pewnoœci, czy sęp zdążył go dostrzec. Ukrył się nie z obawy przed spotkaniem, przeciwnie miał nadzieję, że ptaszysko opadnie na ziemię, może gdzieœ blisko... Z napuszonym ogonem i zjeżonym na grzbiecie futrem, tuląc uszy, gotów był odłożyć na póŸniej wszystkie swoje sprawy; mógł przez cały dzień, a może 2 albo trzy dni, kręcić się po okolicy i czatować, byle tylko pochwycić pazurami opierzone paskudztwo. Nienawidził sępów z całej siły. Jak każdy kot. Bez powodu. Ptak, pomimo niezwykłej bystroœci oczu, chyba nie zauważył rozpłaszczonego na ziemi wroga, bo spokojnie